sobota, 21 stycznia 2012

Tajlandia 16-22 stycznia

Witajcie z Azji! Przepraszam, ale nie mamy polskich znakow wiec musicie sobie haczyki i kreski nad o sami dodawac i pomniejszac i. Ale mam nadzieje, ze nie zniecheci  Was to do czytania mojego blogu. Mialam nadzieje, ze bede pisac co trzy dni, ale minal juz tydzien i..jakos tak zeszlo. Upal! Aklimatyzacja!
Teraz w skrocie.  Przylecialam z moja corka Natalia 16 stycznia  samolotem do  Bangkoku.  Tutaj rozpoczelysmy nasza  podroz przez Azje.  Po krotkim odpoczynku w hotelu ruszylysmy w miasto. Najgorszy byl upal, grubo ponad 30 stopni!  Pierwszego dnia mialysmy sily tylko na zwiedzanie okolic hotelu i pobliskiego parku.  Na drugi dzien wypuscilysmy sie na zwiedzanie starego miasta i dzielnicy backpakerow.  Turystow od groma, upal coraz wiekszy. Wieczorem pochodzilysmy po China Town i na drugi dzien z ulga opuscilysmy Bangkok. Porannym pociagiem 3 klasy ! dojechalysmy do malej miejscowosci Ayutaya skad mialysmy wieczorem sleaping train do Chaing Mai.

zdjecia: https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/01Bangkok?authkey=Gv1sRgCJKTvrj_h5yB1QE#

Ayutaya przezyla ostatnio powodz, sluchalysmy relacji mieszkancow, ale po wodzie nie bylo sladu. UPAL! Pozyczylysmy rowery i od 10.00 do 16.00 objechalysmy cale miasteczko. Widzialysmy swiatynie, slonie , biede i … jeszcze raz biede. A moze tylko takie wrazenie. Ludzie wszedzie usmiechnieci i zyczliwi.  Do relacji z Ayutaya jeszcze wroce.

Jest czwartek 19 stycznia. Od rana jestesmy w Chaing Mai. Ladne, czyste miasto. Bylysmy na targu, chociaz prawde mowiac na tych starych uliczkach targ jest wszedzie. Kramiki z jedzeniem zachecaja do kupna , ale jeszcze sie nie orientujemy co tam gospodynie upichcily. Na wszelki wypadek jemy tajski makaron. Pycha!

Jutro ruszamy na trekking. Czyli grupa 12 osob wyprawiamy sie na dwa dni w gory i do dzungli.  Jak nie spadne ze slonia to bede pisac dalej. A wiec do soboty. Zosia
Piatek 20 stycznia. Z malymi plecaczkami, dwoma aparatami I kamera czekamy na przewodnika. Spoznia sie, wlascicielka pensjonatu Baan Pim czestuje nas herbatka I bananami. Jest w moim wieku, kiedys Miss Tajlandii, na scianach zdjecia z czasow swietnosci.  Przyjechali, ruszamy  13 osobowa grupa: Dunczycy, Izraelczycy, Australijczycy, Czech , Kanadyjczycy, Francuzki, Tajlandka I my. Nasz przewodnik ma na imie Laa albo jakos podobnie.Ma zle napisane imie corki, zaczyna sie na A I w niczym nie przypomina imienia ze chrztu. Wahamy sie wiec pyta nas jedziecie czy zostajecie? Jedziemy!!!!
Wyprawa super!!!  Po 2 godzinach jazdy czyms co przypomina naszego dawnego Tarpana skrzyzowanego z motocyklem postoj na targu. Kupujemy wode, krakersy, owoce. I do przyczepy! Nocleg przy wodospadzie. Po drodze, trudnej do opisania, ale mamy zdjecia, postoj we wsi, garsc ryzu z warzywami I dalej pieszo. Kilka godzin marszu przez dzungle, oczywiscie pod gore I dotarlismy do wodospadu. Troche niebezpiecznie aby poplywac, ale pomoczylismy sie z wielka radoscia. Najwiecej moczyla sie oczywiscie Natalia. Nasz przewodnik upodobal sobie nas, a szczegolnie imie Natalia (ktorego nie potrafili wczesniej zapisac) I nieskromnie powiem….faworyzowal nas. Natalia mogla z nim gotowac obiad dla grupy. Taki kurs gotowania w miescie kosztuje tutaj ok. 50 PLN. Gotowanie na ognisku, a spaniel…prawie na dworze. W szalasach. A 30 m obok wodospad. Nie mowcie, ze przeszkadzaja wam spac tramwaje albo sasiad. Przyjedzcie tutaj! Ale nam sie podobalo. Zapomnialam zupelnie. Mielismy tez jazde na sloniach! Obowiazkowo, po drodze do wsi. Ale na mnie jakos to nie wywarlo wrazenia. Chyba zbyt komercyjne, slonie ulaskawione, przyzwyczajone do wozenia turystow. Pewnie nawet nas nie zauwazyly. Jeden chlopak z grupy zbojkotowal jazde. Taki obronca sloni.
Sobota 21 stycznia. Po ämerykanskim”sniadaniu: tosty z ogniska I dzem ruszylismy przez dzungle. Tym razem bylo wiecej schodzenia niz wspinania. Znow postoj I posilek we wsi. Stad zabral nas kolejny “dziwny samochodzik  towarowo-osobowy” . Ostatnia przygoda podczas naszego trekkingu byl splyw bambusowymi tratwami. Nie pozwolili nam zabrac aparatow, ale I tak jakies fotki mamy. Bylo super, mokro I chlodno. I zero komarow! Siedzialam na tratwie zamoczona w wodzie. Kto odwazniejszy stal, ale nas to nie bralo. Posiedziec we wodzie gdy jest ponad 30 stopni tez fajnie. Koniec trekkingu, samochodzik i powrot do Chiang Mai. Porozwozili nas po hostelach, trzeba bylo sie rozstac z uczestnikami . Niektorych pewnie jeszcze spotkamy gdzies w swiecie, albo na trasie w Azji. Wieczorem zaliczylysmy nocny targ w miescie. Natalia kupila za 4 PLN wymarzone klapki. Noc w czystej poscieli, bez szumu wodospadu....ale z cudownymi wspomnieniami.      

zdjecia:
Niedziela 22 stycznia chlodny poranek, chyba ponizej 30 stopni Celsjusza. Dzisiaj Chiny swietuja Nowy Rok, pozdrawiam wszystkich Chinczykow! Moja Natalia jest spod znaku Smoka, to  jej ROK! Chyba z tej okazji wybierzemy sie do ZOO, chce poglaskac tygrsa, wczoraj mowila. Dziwie sie dlaczego nie smoka? Dzieci….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz