31 stycznia. Jestesmy nadal w Luang Prabang. Zbieramy sily na dalsza podroz. Czujemy sie jak na letnich wakacjach. W miasteczku sporo turystow, krotkie spodenki, klapki. Nikt sie nie spieszy.
Dzisiaj zwiedzalysmy kolejne dzielnice. Doszlysmy do przystani nad Mekkongiem dokad przed kilku dniami przyplynela nasza lodz. Trafilysmy do biura podrozy wspolpracujacego z Holandia. Na stole albumy z Delft, przewodniki, plakaty. Operator biura byl zachwycony nasza wizyta. Ok, wrocimy tutaj zarezrwowac bilety na autobus na dalsza trase.
Idziemy na stare miasto gdzie noca odbywa sie targ. Chcemy zobaczyc jak wyglada to miejsce za dnia. Zupelnie nie do poznania, normalna ulica. Wieczorem zamykana dla ruchu zamienia sie w kolorowy jarmark. Na jednej z bocznych uliczek od zmierzchu czynne sa stragany z zywnoscia. Kazdy ze straganow to taki szwedzki stol. Dostajesz talerz i nakladasz sobie co chcesz. Podajesz pani, a ona podgrzewa to wszystko na woku. Za jedyne 1 euro!
Wczoraj spotkalysmy tam sympatycznego Francuza mieszkajacego w Chinach. Uczy w Guanzou francuskiego. Dzisiaj przed naszym hotelem zagadal nas Wietnamczyk z Francji, szukal drogi nad rzeke. Nasz hotel jest polozony tuz nad skarpa, ale nie mozna dojsc do wody, trzeba troche obejsc. Francuski Wietnamczyk o imieniu David na pozegnanie powiedzial nam: "dziekuje"! Hm... musimy uwazac jak rozmawiamy na ulicy po polsku, zeby czegos glupiego nie palnac.
Jest juz wieczor, obok naszego hotelu jest prywatna szkola jezykowa. Wlasnie skonczyli kurs angielskiego i sie zegnaja, halasuja, ale juz w swoim jezyku. Tutaj nie ma szyb w oknach, sa tylko siatki przeciw dranskim komarom. Wszystko slychac. Dobrze, ze nie mieszkamy w centrum, pewnie bez zatyczek na uszy nie da sie spac.
Jutro planujemy wczesnie wstac, aby o 5.30 zobaczyc poranna procesje mnichow. Wychodza na glowna ulice, a laotanczycy przynosza im dary. Trwa to tylko godzine. Nie mozemy zaspac!
Nie mozna robic zdjec. Musimy uszanowac tutejsze zwyczaje. Do jutra!
wtorek, 31 stycznia 2012
poniedziałek, 30 stycznia 2012
Chiang Khong czy Xuay Xai?
26 stycznia. Porannym autobusem wyruszamy w kierunku granicy. Na miejscu zdecydujemy czy spimy jeszcze w Tajlandii czy juz w Laosie. Musimy kupic wize za 35 $ i …czekac`az nas wpuszcza.. Granica, jak kiedys, w Swiecku. Na szczescie poszlo gladko. Nocujemy jednak w Xuay Xai po stronie laotanskiej skad rano odplywa slow boat w kierunku Luang Braband, naszego docelowego miejsca w Laosie. Zatrzymujemy sie na nocleg w Friendschip Guesthouse z rewelacyjnym tarasem na dachu. Malo gosci, ale ekipa super: Wloch, Niemiec, Kanadyjczyk, Stany Zjednoczone, Francja I my. Panowie piwko, my skromnie wode … na razie, podziwiamy zachod slonca nad Mekkongiem I wspolne wyjscie na obiad. W knajpie kolejni backpackersi . Kolejne narodowosci. Jest nawet Chinczyk, ktory zakochal sie w mojej Natalii! Chcial mnie przekupic drinkami! Zenic sie chcial! Na szczescie, mielismy mocna obstawe z naszego tarasu I Chinczyk skapitulowal.
O 24.00 ekipa pod wodza Natalii zjawila sie na tarasie gdzie prowadzilam z Kanadyjczykiem I Francuzem rozmowy o gwiazdach na niebie I urzadzili mi urodziny. Na szczescie zaopatrzylam sie wczesniej w whisky za 2 euro, a kazdy cos tam przyniosl ze soba. Urodzinowe przyjecie przebieglo spokojnie.
27 stycznia o 9.00 meldujemy sie na przystani. Slow boat ma odplynac o 11.00. Odplywa o …13.00. Dlaczego? Nikt nie wie, ale tez nie pytamy, bo to niczego nie zmieni. Ruszylismy. Trudno opisac te podroz, widoki przecudne! Troche ciasno na lodzi bo podstawili jakas mniejsza lajbe. Bylo nas okolo setki. Kilka razy podplywalismy do brzegu wysadzajac miejscowych. Znikali potem gdzies w dzungli, wiosek nie bylo z brzegu widac. Mekkong w suchej porze jest bardzo plytka, mnostwo skal i kamieni. Poniewaz wyjechalismy z opoznieniem troche balismy sie czy zdazymy przed zmrokiem doplynac. I martwilismy sie slusznie, bo doplynelismy po ciemku. Nasze bagaze byly pod pokladem wiec musielismy czekac az wszyscy wyjda z lodzi na lad i otworza podloge! Po ciemku! Na szczescie nasz Kanadyjczyk mial latarke wiec swiecilismy obsludze lodzi. Cyrk! Natalii plecak byl ostatni! Na szczescie Natalia pobiegla przodem z Wlochem szukac noclegu a ja z Graeme (Kanada) targalam nasze i ich plecaki na brzeg. Trwalo to dosyc dlugo, ale przezylismy!
Zdjecia:
https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/07UpToLaos?authkey=Gv1sRgCOnf0dWV-LKlJA#
Na drugi dzien zmieniamy lokum. Mamy pokoj dwuosobowy z TV (nie wiem po co, nikt tego nie wlacza, to troche obciach) z duza lazienka i bardzo wygodnymi lozkami. 10 euro za pokoj, do tego gratis kawa, herbata, banany! Jest dobrze!
Sniadanie zjadamy nad Mekkongiem w super miejscu zwanym Utopia. Na zdjeciach zobaczycie jak tam fajnie. Bardzo relaksujace miejsce, wszedzie poduszki i materace, niskie stoliki, fajna muzyczka, palmy itd. Wrocimy tutaj jeszcze. Ale trzeba tez cos pozwiedzac. Przechodzimy przez most na druga strone rzeki i zwiedzamy miasto "od zewnatrz". Natrafiamy na swimming pool w osrodku w ktorym domek kosztuje 70 euro za dzien, kapiel w basenie 4 euro. Greame zostaje, aby sie pomoczyc, a my idziemy dalej. Pod wieczor wchodzimy na gore ze swiatyniami. Mnichowie za wstep kasuja po 2 euro. Na gorze oczekiwanie na zachod slonca. Niestety, zachmurzone niebo (ale z tych chmur deszczu nie bedzie, jest pora sucha). Schodzimy juz po ciemku. Na nocnym targu trafiamy na uliczke gdzie za dostajesz do reki talerz i za 1 euro nakladasz co chesz. A jest tam prawie wszystko! PYSZOTA! Bedziemy tutaj jadac codziennie.
Dzisiaj jest 30 stycznia, dokladnie dwa tygodnie gdy postawilysmy stopy na azjatyckim ladzie. Jeszcze tylko dwa miesiace. Po spokojnej nocy w czysciutkiej poscieli (w niektorych miejscach wolalysmy korzystac z wlasnych spiworow zanim nakrylysmy sie watpliwej czystosci przescieradlem), zjedzeniu ugotowanych dzien wczesniej jajkach i hotelowej kawce poszlismy pozyczyc rowery. Wybieralismy dosyc dlugo, kazdy rower pochodzil z innej wypozyczalni, ale w koncu wybralismy solidne pojazdy. Wpadlismy na pomysl, aby zrobic sobie wycieczke za miasto, do oddalonego o 7,5 km obozu sloni. Niby niedaleko, ale.... Zar z nieba, ponad 30 stopni, droga kreta i sporo pod gorke. W polowie buduja dopiero droge wiec jechalismy po piachu. Ale co tam, musielismy dac rade! Bylo meczace, ale jaka satysfakcja gdy dojechalismy do celu i ... szybko zawrocilismy. Nie chcielismy dosiadac tych sympatycznych wierzchowcow wiec nic nie widzielismy. Jeden slon pracowal nad rzeka, a reszta byla pewnie w trasie z turystami. Powrot do miasta okazal sie jeszcze trudniejszy bo bylo wiecej ...pod gorke.
Szybka narada: jedziemy na basen! Ale nie na ten dla VIP-ow za 4 euro, jest ponoc jeszcze jeden za 2 euro. Po dlugich poszukiwaniach dotarlismy do ukrytego basenu naszych dzisiejszych marzen. Ludzie, co za rozkosz! Malenki basen, cudny barek, malo ludzi, cudna atmosfera i ...woda!!!!!! Spedzilismy tam kilka godzin. Wrocimy tutaj jeszcze, jutro ponoc ma byc jeszcze gorecej. Na razie cieszymy sie wieczornym chlodem i pewnie udamy sie na nocny targ aby poszalec za 1 euro i napelnic swoje brzuszki azjatyckimi lakociami. Zapraszam do obejrzenia zdjec (wkrotce!)
O 24.00 ekipa pod wodza Natalii zjawila sie na tarasie gdzie prowadzilam z Kanadyjczykiem I Francuzem rozmowy o gwiazdach na niebie I urzadzili mi urodziny. Na szczescie zaopatrzylam sie wczesniej w whisky za 2 euro, a kazdy cos tam przyniosl ze soba. Urodzinowe przyjecie przebieglo spokojnie.
27 stycznia o 9.00 meldujemy sie na przystani. Slow boat ma odplynac o 11.00. Odplywa o …13.00. Dlaczego? Nikt nie wie, ale tez nie pytamy, bo to niczego nie zmieni. Ruszylismy. Trudno opisac te podroz, widoki przecudne! Troche ciasno na lodzi bo podstawili jakas mniejsza lajbe. Bylo nas okolo setki. Kilka razy podplywalismy do brzegu wysadzajac miejscowych. Znikali potem gdzies w dzungli, wiosek nie bylo z brzegu widac. Mekkong w suchej porze jest bardzo plytka, mnostwo skal i kamieni. Poniewaz wyjechalismy z opoznieniem troche balismy sie czy zdazymy przed zmrokiem doplynac. I martwilismy sie slusznie, bo doplynelismy po ciemku. Nasze bagaze byly pod pokladem wiec musielismy czekac az wszyscy wyjda z lodzi na lad i otworza podloge! Po ciemku! Na szczescie nasz Kanadyjczyk mial latarke wiec swiecilismy obsludze lodzi. Cyrk! Natalii plecak byl ostatni! Na szczescie Natalia pobiegla przodem z Wlochem szukac noclegu a ja z Graeme (Kanada) targalam nasze i ich plecaki na brzeg. Trwalo to dosyc dlugo, ale przezylismy!
Jestesmy w Pakbeng. Tutaj nocujemy, jutro dalej kolejne 6 godzin slow boat w kierunku Luang Braband, dzisiaj przerwa w podrozy. Nie mozna noca plywac po rzece. Nie jestesmy jedyna lodzia,a na dodatek ostatnia. Wszystkie noclegi zajete! Dobrze, ze Natalia i Ricardo (Wloch) poszli szukac czegos wczesniej. Znalezli bardziej niz skromne dwa pokoiki za 6 euro za pokoj. Nie bede opisywac warunkow, ale wiecej jak 1 euro nie powinni brac! Ale to tylko spanie. Rano plyniemy dalej. Odbilismy sobie kolacja. W laotanskiej restauracji w ktorej pod telewizorem spalo dziecko, a dziadek siedzial na srodku I chyba rozplatywal jakies sieci, najedlismy sie po uszy kielbasy, boczku I kury wprost z ulicznego rusztu. Czlowiej jednak musi zjesc te swoja porcje miesa tygodniowo. Rybek z Mekkongu raczej nie ruszamy. W miskach jak do prania dostalismy smaczne, warzywne zupy I objedzeni udalismy sie na spoczynek. Jutro plyniemy dalej.
28 stycznia - dzisiaj tylko godzina opoznienia I cudowna lajba. Zajmujemy miejsce na poczatku, smiejemy sie ze to pierwsza klasa. Zobaczycie na zdjeciach. Rzeczywiscie, miejsca najlepsze. Najwiecej widac I nie slychac motoru. Przyplywamy po 6 godzinach do celu: Luang Prabang. Tutaj spedzimy kilka dni. Ale najwazniejsze to znalezc tani i dobry nocleg. Lapiemy Tuk Tuk czyli tutejsza taksowke, taka otwarta przyczepka przyczepiona do motoru. Zbiera sie "nasza"ekipa: Ricardo, Greame, my i para starszych, przesympatycznych sasiadow z lodzi: Tajlandka i Anglik. Jedziemy troche poza centrum, zeby bylo spokojniej. Niestety, prawie wszystkie Guesthousy zajete. W koncu decydujemy sie na pokoj 5-cioosobowy, po 3 euro na lebka. Zdjecia:
https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/07UpToLaos?authkey=Gv1sRgCOnf0dWV-LKlJA#
Na drugi dzien zmieniamy lokum. Mamy pokoj dwuosobowy z TV (nie wiem po co, nikt tego nie wlacza, to troche obciach) z duza lazienka i bardzo wygodnymi lozkami. 10 euro za pokoj, do tego gratis kawa, herbata, banany! Jest dobrze!
Sniadanie zjadamy nad Mekkongiem w super miejscu zwanym Utopia. Na zdjeciach zobaczycie jak tam fajnie. Bardzo relaksujace miejsce, wszedzie poduszki i materace, niskie stoliki, fajna muzyczka, palmy itd. Wrocimy tutaj jeszcze. Ale trzeba tez cos pozwiedzac. Przechodzimy przez most na druga strone rzeki i zwiedzamy miasto "od zewnatrz". Natrafiamy na swimming pool w osrodku w ktorym domek kosztuje 70 euro za dzien, kapiel w basenie 4 euro. Greame zostaje, aby sie pomoczyc, a my idziemy dalej. Pod wieczor wchodzimy na gore ze swiatyniami. Mnichowie za wstep kasuja po 2 euro. Na gorze oczekiwanie na zachod slonca. Niestety, zachmurzone niebo (ale z tych chmur deszczu nie bedzie, jest pora sucha). Schodzimy juz po ciemku. Na nocnym targu trafiamy na uliczke gdzie za dostajesz do reki talerz i za 1 euro nakladasz co chesz. A jest tam prawie wszystko! PYSZOTA! Bedziemy tutaj jadac codziennie.
Dzisiaj jest 30 stycznia, dokladnie dwa tygodnie gdy postawilysmy stopy na azjatyckim ladzie. Jeszcze tylko dwa miesiace. Po spokojnej nocy w czysciutkiej poscieli (w niektorych miejscach wolalysmy korzystac z wlasnych spiworow zanim nakrylysmy sie watpliwej czystosci przescieradlem), zjedzeniu ugotowanych dzien wczesniej jajkach i hotelowej kawce poszlismy pozyczyc rowery. Wybieralismy dosyc dlugo, kazdy rower pochodzil z innej wypozyczalni, ale w koncu wybralismy solidne pojazdy. Wpadlismy na pomysl, aby zrobic sobie wycieczke za miasto, do oddalonego o 7,5 km obozu sloni. Niby niedaleko, ale.... Zar z nieba, ponad 30 stopni, droga kreta i sporo pod gorke. W polowie buduja dopiero droge wiec jechalismy po piachu. Ale co tam, musielismy dac rade! Bylo meczace, ale jaka satysfakcja gdy dojechalismy do celu i ... szybko zawrocilismy. Nie chcielismy dosiadac tych sympatycznych wierzchowcow wiec nic nie widzielismy. Jeden slon pracowal nad rzeka, a reszta byla pewnie w trasie z turystami. Powrot do miasta okazal sie jeszcze trudniejszy bo bylo wiecej ...pod gorke.
Szybka narada: jedziemy na basen! Ale nie na ten dla VIP-ow za 4 euro, jest ponoc jeszcze jeden za 2 euro. Po dlugich poszukiwaniach dotarlismy do ukrytego basenu naszych dzisiejszych marzen. Ludzie, co za rozkosz! Malenki basen, cudny barek, malo ludzi, cudna atmosfera i ...woda!!!!!! Spedzilismy tam kilka godzin. Wrocimy tutaj jeszcze, jutro ponoc ma byc jeszcze gorecej. Na razie cieszymy sie wieczornym chlodem i pewnie udamy sie na nocny targ aby poszalec za 1 euro i napelnic swoje brzuszki azjatyckimi lakociami. Zapraszam do obejrzenia zdjec (wkrotce!)
środa, 25 stycznia 2012
Ostatnia noc w Tajlandii - Chiang Rai 25 stycznia
Napisalam 25 stycznia ... czy to jakis zart? Chodze po ulicy w krotkich spodenkach i klapkach, smaruje sie kremem z filtrem UV, pot leci z czola...Ale i tak jest o kilka stopni mniej niz w Bangkoku.
Dzisiaj wybralysmy sie na wycieczke z przewodnikiem i trzema innymi "turystami". Naszym przewodnikiem i kierowca byl Ken, wlasciciel biura turystycznego, ktory specjanie dla nas zorganizowal ekipe, abysmy mialy taniej. Wiedzialysmy od niego, ze bedzie gruby Rumun i dwojka Niemcow. Spodziewalysmy sie geriatrii. Ekipa okazala sie rewelacyjna! Nasz sympatyczny Rumun byl juz chyba we wszystkich krajach, ma bardzo popularnego bloga, dzieki ktoremu sponsorzy funduja mu podroze. A pozostala dwojka to mlodzi studenci z Munster, podrozujacy od siedmiu miesiecy dookola swiata. Przy nich moje Chiny i Tybet to pikus.
Dzisiaj pobilismy dzisiaj rekord robienia zdjec. Ale bylo warto! Zwiedzilismy Biala Swiatynie, budowana przez znanego artyste Chalermchai Kositpipat, bylismy w grocie malp, we wsi birmanskich dlugich szyi i na styku trzech granic: Birmy, Laosu i Tajlanii nad rzeka Mekkong. Po drodze zatrzymalismy sie na lunch. Szwedzki stol, a raczej stoly! Mozna bylo jesc co sie chcialo i ile sie chcialo. Wreszcie przestalysmy jesc oczami, probowalam wszystkiego po trochu. Nie przepadam za slodkim, ale odwazylam sie sprobowac tajskie zelki w mleku kokosowym. Niebo w gebie!
Nasz sympatyczny Rumun o imieniu Cezar tyle nam milego opowiedzial o Laosie, ze zapalil nas do wyruszenia tam juz jutro. Pakujemy manatki, lykamy tabletki przeciw malarii (ponoc wywoluja halucynacje) i kladziemy sie spokojnie do lozka. Reakcje moga byc rozne. Na mnie trzy lata temu nie dzialaly, a na Natalie? Wazne, aby dzialaly przeciw malarii. Cezar mowil, ze jak widzi komary to wyciaga spray i zaczyna je "perfumowac"!
Jutro ruszamy autobusem do granicy, a wieczorem bedziemy juz chyba spac w Laosie. Potem chcemy poplynac lodzia w dol Mekkongu. Trasa 12 godzinna z przerwa na nocleg na ladzie. No, trzeba sprobowac. Lepsze to niz 18 godzin autobusem. Pewnie na lodzi nie ma internetu wiec poczekajcie na dalsze wiesci. I zdjecia!
Dzisiaj wybralysmy sie na wycieczke z przewodnikiem i trzema innymi "turystami". Naszym przewodnikiem i kierowca byl Ken, wlasciciel biura turystycznego, ktory specjanie dla nas zorganizowal ekipe, abysmy mialy taniej. Wiedzialysmy od niego, ze bedzie gruby Rumun i dwojka Niemcow. Spodziewalysmy sie geriatrii. Ekipa okazala sie rewelacyjna! Nasz sympatyczny Rumun byl juz chyba we wszystkich krajach, ma bardzo popularnego bloga, dzieki ktoremu sponsorzy funduja mu podroze. A pozostala dwojka to mlodzi studenci z Munster, podrozujacy od siedmiu miesiecy dookola swiata. Przy nich moje Chiny i Tybet to pikus.
Dzisiaj pobilismy dzisiaj rekord robienia zdjec. Ale bylo warto! Zwiedzilismy Biala Swiatynie, budowana przez znanego artyste Chalermchai Kositpipat, bylismy w grocie malp, we wsi birmanskich dlugich szyi i na styku trzech granic: Birmy, Laosu i Tajlanii nad rzeka Mekkong. Po drodze zatrzymalismy sie na lunch. Szwedzki stol, a raczej stoly! Mozna bylo jesc co sie chcialo i ile sie chcialo. Wreszcie przestalysmy jesc oczami, probowalam wszystkiego po trochu. Nie przepadam za slodkim, ale odwazylam sie sprobowac tajskie zelki w mleku kokosowym. Niebo w gebie!
Nasz sympatyczny Rumun o imieniu Cezar tyle nam milego opowiedzial o Laosie, ze zapalil nas do wyruszenia tam juz jutro. Pakujemy manatki, lykamy tabletki przeciw malarii (ponoc wywoluja halucynacje) i kladziemy sie spokojnie do lozka. Reakcje moga byc rozne. Na mnie trzy lata temu nie dzialaly, a na Natalie? Wazne, aby dzialaly przeciw malarii. Cezar mowil, ze jak widzi komary to wyciaga spray i zaczyna je "perfumowac"!
Jutro ruszamy autobusem do granicy, a wieczorem bedziemy juz chyba spac w Laosie. Potem chcemy poplynac lodzia w dol Mekkongu. Trasa 12 godzinna z przerwa na nocleg na ladzie. No, trzeba sprobowac. Lepsze to niz 18 godzin autobusem. Pewnie na lodzi nie ma internetu wiec poczekajcie na dalsze wiesci. I zdjecia!
poniedziałek, 23 stycznia 2012
Tajlandia: Chiang Mai, Chiang Rai
jeszcze fotki z Chiang Mai:
https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/04ChiangMai?authkey=Gv1sRgCKrqhbf3wN21kAE#
z Chiang Mai do Chiang Rai
Gdy nauczylam sie juz wymawiac poprawnie nazwe miescowosci I hotelu, przyszla pora ruszyc w dalsza droge. Miss pieknosci, wlascicielka hotelu poprosila nas o wspolna fotke. Porownajcie, mialabym przy niej szanse?
Bez problem zlapalysmy taxi. Kierowca wzial mniej niz normalnie. Taka bieda z nas promieniuje? Na miejskim dworcu prawie bez kolejki kupilysmy bilet, na dworcu skad odjezdzaly dalekobiezne dlugie czekanie. Spotkalysmy znajomego Izraelczyka z trekking. Jechal tam gdzie my – do Chiang Rai.
Potem 3 godziny w klimatyzowanym autobusie, niezle. Na dodatek konduktorka oddala wszystkim pasazerom czesc kasy bo ponoc podstawili gorszy autobus. W Chiang Rai nie mamy rezerwacji hostelu. Teraz dopiero dojrzalysmy do bycia backpakerkami! Z 20 kilowymi plecakami (czesciowo zbednych rzeczy) ruszamy z buta. Pierwszy hostel pelen, drugi pelen...pytamy spotkane turystki, wskazaly swoj tani nocleg za swiatynia. Jest! Tourist Inn – tanio i spokojnie. Chyba zostaniemy tutaj 2-3 noce. Ruszylysmy w miasto. Male, czyste I sympatyczne. Nie ma sexturystow I barowych “bohaterow”. Mam nadzieje, ze im dalej od Bangkoku tym normalniej.
Natalia wysyla sms-a do Izraelczyka podrozujacego z dziewczyna. Mamy dla was pokoj! Sa ucieszeni. Wieczorem wybieramy sie razem do miasta, ale pozniej sie rozlaczamy. Chodzimy po miejscowym targu ogladajac przewaznie jedzenie. W koncu ladujemy w tajskiej jadlodalni. Jemy zwykle tam gdzie jedza miejscowi I mlodziez. Tanio I smacznie.
O 19.00 ogladamy show – swiatlo I dzwiek przy zlotej wiezy z zegarem. Natalia nakrecila filmik. Po drodze do hostelu zagladamy na nocny targ. Mnostwo kolorowych kramikow, a w srodku duzy plac ze stolikami otoczony kramami z zywnoscia. Wszystko gotuje sie na oczach klienta. Drozej niz w naszych jadlodalniach wiec tylko robimy zdjecia. Jestesmy na etapie oszczedzania po drogim Bangkoku. Chcemy ruszyc na kolejny trekking. Zwiedzanie z przewodnikiem do tanich nie nalezy, ale po to tutaj jestesmy. Trzeba tylko wybrac dobra trase, bo w pakietach znowu slonie, a ja niekoniecznie. Troche za wolny pojazd.
Chiang Rai 24 stycznia – po spokojnej nocy budze sie rzeska I wypoczeta. Perspektywa zwiedzania miasteczka, chcemy pozyczyc rowery, wydaje mi sie niezla. Trekking przelozylysmy na jutro. Korzystamy z tego, ze w naszym pokoju dziala szybko WI FI i mozemy troche pozalatwiac przez internet. Tajlandia jest dla nas coraz bardziej zrozumiala I dosyc relaksujaca. Przed nami trudniejsza trasa – Laos. Mniej przygotowany na turystow, trzeba bedzie znow glowic sie jak przezyc I w ktorym kierunku zmierzac. Musimy powoli decydowac sie na kupno biletu do Indii. Skad? Kiedy? Pochodzimy dzisiaj po biurach podrozy, moze cos znajdziemy. Na razie cieszmy sie wygodami jakie mamy w Tajlandii. Z ulicy plynie relaksujaca muzyka, tylko kogut, a teraz golebie przerywaja te melodyjna cisze. Miasteczko budzi sie do zycia. Na sniadanie gotuje jaja w czajniku do wody. Mama Mc Guyver!
Kochani, za to, ze doczytaliscie do konca prezent. Adres do blogu Natalii:
http://natalias.whereareyou.net/
https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/04ChiangMai?authkey=Gv1sRgCKrqhbf3wN21kAE#
z Chiang Mai do Chiang Rai
Gdy nauczylam sie juz wymawiac poprawnie nazwe miescowosci I hotelu, przyszla pora ruszyc w dalsza droge. Miss pieknosci, wlascicielka hotelu poprosila nas o wspolna fotke. Porownajcie, mialabym przy niej szanse?
Bez problem zlapalysmy taxi. Kierowca wzial mniej niz normalnie. Taka bieda z nas promieniuje? Na miejskim dworcu prawie bez kolejki kupilysmy bilet, na dworcu skad odjezdzaly dalekobiezne dlugie czekanie. Spotkalysmy znajomego Izraelczyka z trekking. Jechal tam gdzie my – do Chiang Rai.
Potem 3 godziny w klimatyzowanym autobusie, niezle. Na dodatek konduktorka oddala wszystkim pasazerom czesc kasy bo ponoc podstawili gorszy autobus. W Chiang Rai nie mamy rezerwacji hostelu. Teraz dopiero dojrzalysmy do bycia backpakerkami! Z 20 kilowymi plecakami (czesciowo zbednych rzeczy) ruszamy z buta. Pierwszy hostel pelen, drugi pelen...pytamy spotkane turystki, wskazaly swoj tani nocleg za swiatynia. Jest! Tourist Inn – tanio i spokojnie. Chyba zostaniemy tutaj 2-3 noce. Ruszylysmy w miasto. Male, czyste I sympatyczne. Nie ma sexturystow I barowych “bohaterow”. Mam nadzieje, ze im dalej od Bangkoku tym normalniej.
Natalia wysyla sms-a do Izraelczyka podrozujacego z dziewczyna. Mamy dla was pokoj! Sa ucieszeni. Wieczorem wybieramy sie razem do miasta, ale pozniej sie rozlaczamy. Chodzimy po miejscowym targu ogladajac przewaznie jedzenie. W koncu ladujemy w tajskiej jadlodalni. Jemy zwykle tam gdzie jedza miejscowi I mlodziez. Tanio I smacznie.
O 19.00 ogladamy show – swiatlo I dzwiek przy zlotej wiezy z zegarem. Natalia nakrecila filmik. Po drodze do hostelu zagladamy na nocny targ. Mnostwo kolorowych kramikow, a w srodku duzy plac ze stolikami otoczony kramami z zywnoscia. Wszystko gotuje sie na oczach klienta. Drozej niz w naszych jadlodalniach wiec tylko robimy zdjecia. Jestesmy na etapie oszczedzania po drogim Bangkoku. Chcemy ruszyc na kolejny trekking. Zwiedzanie z przewodnikiem do tanich nie nalezy, ale po to tutaj jestesmy. Trzeba tylko wybrac dobra trase, bo w pakietach znowu slonie, a ja niekoniecznie. Troche za wolny pojazd.
Chiang Rai 24 stycznia – po spokojnej nocy budze sie rzeska I wypoczeta. Perspektywa zwiedzania miasteczka, chcemy pozyczyc rowery, wydaje mi sie niezla. Trekking przelozylysmy na jutro. Korzystamy z tego, ze w naszym pokoju dziala szybko WI FI i mozemy troche pozalatwiac przez internet. Tajlandia jest dla nas coraz bardziej zrozumiala I dosyc relaksujaca. Przed nami trudniejsza trasa – Laos. Mniej przygotowany na turystow, trzeba bedzie znow glowic sie jak przezyc I w ktorym kierunku zmierzac. Musimy powoli decydowac sie na kupno biletu do Indii. Skad? Kiedy? Pochodzimy dzisiaj po biurach podrozy, moze cos znajdziemy. Na razie cieszmy sie wygodami jakie mamy w Tajlandii. Z ulicy plynie relaksujaca muzyka, tylko kogut, a teraz golebie przerywaja te melodyjna cisze. Miasteczko budzi sie do zycia. Na sniadanie gotuje jaja w czajniku do wody. Mama Mc Guyver!
Kochani, za to, ze doczytaliscie do konca prezent. Adres do blogu Natalii:
http://natalias.whereareyou.net/
sobota, 21 stycznia 2012
Tajlandia 16-22 stycznia
Witajcie z Azji! Przepraszam, ale nie mamy polskich znakow wiec musicie sobie haczyki i kreski nad o sami dodawac i pomniejszac i. Ale mam nadzieje, ze nie zniecheci Was to do czytania mojego blogu. Mialam nadzieje, ze bede pisac co trzy dni, ale minal juz tydzien i..jakos tak zeszlo. Upal! Aklimatyzacja!
Teraz w skrocie. Przylecialam z moja corka Natalia 16 stycznia samolotem do Bangkoku. Tutaj rozpoczelysmy nasza podroz przez Azje. Po krotkim odpoczynku w hotelu ruszylysmy w miasto. Najgorszy byl upal, grubo ponad 30 stopni! Pierwszego dnia mialysmy sily tylko na zwiedzanie okolic hotelu i pobliskiego parku. Na drugi dzien wypuscilysmy sie na zwiedzanie starego miasta i dzielnicy backpakerow. Turystow od groma, upal coraz wiekszy. Wieczorem pochodzilysmy po China Town i na drugi dzien z ulga opuscilysmy Bangkok. Porannym pociagiem 3 klasy ! dojechalysmy do malej miejscowosci Ayutaya skad mialysmy wieczorem sleaping train do Chaing Mai. zdjecia: https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/01Bangkok?authkey=Gv1sRgCJKTvrj_h5yB1QE#
Ayutaya przezyla ostatnio powodz, sluchalysmy relacji mieszkancow, ale po wodzie nie bylo sladu. UPAL! Pozyczylysmy rowery i od 10.00 do 16.00 objechalysmy cale miasteczko. Widzialysmy swiatynie, slonie , biede i … jeszcze raz biede. A moze tylko takie wrazenie. Ludzie wszedzie usmiechnieci i zyczliwi. Do relacji z Ayutaya jeszcze wroce.
Jest czwartek 19 stycznia. Od rana jestesmy w Chaing Mai. Ladne, czyste miasto. Bylysmy na targu, chociaz prawde mowiac na tych starych uliczkach targ jest wszedzie. Kramiki z jedzeniem zachecaja do kupna , ale jeszcze sie nie orientujemy co tam gospodynie upichcily. Na wszelki wypadek jemy tajski makaron. Pycha!
Jutro ruszamy na trekking. Czyli grupa 12 osob wyprawiamy sie na dwa dni w gory i do dzungli. Jak nie spadne ze slonia to bede pisac dalej. A wiec do soboty. Zosia
Piatek 20 stycznia. Z malymi plecaczkami, dwoma aparatami I kamera czekamy na przewodnika. Spoznia sie, wlascicielka pensjonatu Baan Pim czestuje nas herbatka I bananami. Jest w moim wieku, kiedys Miss Tajlandii, na scianach zdjecia z czasow swietnosci. Przyjechali, ruszamy 13 osobowa grupa: Dunczycy, Izraelczycy, Australijczycy, Czech , Kanadyjczycy, Francuzki, Tajlandka I my. Nasz przewodnik ma na imie Laa albo jakos podobnie.Ma zle napisane imie corki, zaczyna sie na A I w niczym nie przypomina imienia ze chrztu. Wahamy sie wiec pyta nas jedziecie czy zostajecie? Jedziemy!!!!Wyprawa super!!! Po 2 godzinach jazdy czyms co przypomina naszego dawnego Tarpana skrzyzowanego z motocyklem postoj na targu. Kupujemy wode, krakersy, owoce. I do przyczepy! Nocleg przy wodospadzie. Po drodze, trudnej do opisania, ale mamy zdjecia, postoj we wsi, garsc ryzu z warzywami I dalej pieszo. Kilka godzin marszu przez dzungle, oczywiscie pod gore I dotarlismy do wodospadu. Troche niebezpiecznie aby poplywac, ale pomoczylismy sie z wielka radoscia. Najwiecej moczyla sie oczywiscie Natalia. Nasz przewodnik upodobal sobie nas, a szczegolnie imie Natalia (ktorego nie potrafili wczesniej zapisac) I nieskromnie powiem….faworyzowal nas. Natalia mogla z nim gotowac obiad dla grupy. Taki kurs gotowania w miescie kosztuje tutaj ok. 50 PLN. Gotowanie na ognisku, a spaniel…prawie na dworze. W szalasach. A 30 m obok wodospad. Nie mowcie, ze przeszkadzaja wam spac tramwaje albo sasiad. Przyjedzcie tutaj! Ale nam sie podobalo. Zapomnialam zupelnie. Mielismy tez jazde na sloniach! Obowiazkowo, po drodze do wsi. Ale na mnie jakos to nie wywarlo wrazenia. Chyba zbyt komercyjne, slonie ulaskawione, przyzwyczajone do wozenia turystow. Pewnie nawet nas nie zauwazyly. Jeden chlopak z grupy zbojkotowal jazde. Taki obronca sloni.
Sobota 21 stycznia. Po ämerykanskim”sniadaniu: tosty z ogniska I dzem ruszylismy przez dzungle. Tym razem bylo wiecej schodzenia niz wspinania. Znow postoj I posilek we wsi. Stad zabral nas kolejny “dziwny samochodzik towarowo-osobowy” . Ostatnia przygoda podczas naszego trekkingu byl splyw bambusowymi tratwami. Nie pozwolili nam zabrac aparatow, ale I tak jakies fotki mamy. Bylo super, mokro I chlodno. I zero komarow! Siedzialam na tratwie zamoczona w wodzie. Kto odwazniejszy stal, ale nas to nie bralo. Posiedziec we wodzie gdy jest ponad 30 stopni tez fajnie. Koniec trekkingu, samochodzik i powrot do Chiang Mai. Porozwozili nas po hostelach, trzeba bylo sie rozstac z uczestnikami . Niektorych pewnie jeszcze spotkamy gdzies w swiecie, albo na trasie w Azji. Wieczorem zaliczylysmy nocny targ w miescie. Natalia kupila za 4 PLN wymarzone klapki. Noc w czystej poscieli, bez szumu wodospadu....ale z cudownymi wspomnieniami.
zdjecia:
Niedziela 22 stycznia chlodny poranek, chyba ponizej 30 stopni Celsjusza. Dzisiaj Chiny swietuja Nowy Rok, pozdrawiam wszystkich Chinczykow! Moja Natalia jest spod znaku Smoka, to jej ROK! Chyba z tej okazji wybierzemy sie do ZOO, chce poglaskac tygrsa, wczoraj mowila. Dziwie sie dlaczego nie smoka? Dzieci….
środa, 4 stycznia 2012
Już niedługo!
Nie ma śniegu, nie ma sanek, żonkile kwitną. Zimo-wiosna? Wyjeżdżam z Europy. Wrócę prawdziwą wiosną.
Subskrybuj:
Posty (Atom)