poniedziałek, 30 stycznia 2012

Chiang Khong czy Xuay Xai?

26 stycznia. Porannym autobusem wyruszamy w kierunku granicy. Na miejscu zdecydujemy czy spimy jeszcze w Tajlandii czy juz w Laosie. Musimy kupic wize za 35 $  i …czekac`az nas wpuszcza.. Granica, jak kiedys, w Swiecku.  Na szczescie poszlo gladko. Nocujemy jednak w Xuay Xai  po stronie laotanskiej skad rano odplywa slow boat w kierunku Luang Braband, naszego docelowego miejsca w Laosie.  Zatrzymujemy sie na nocleg w Friendschip Guesthouse z rewelacyjnym tarasem na dachu. Malo gosci, ale ekipa super: Wloch, Niemiec, Kanadyjczyk, Stany Zjednoczone, Francja I my. Panowie piwko, my skromnie wode … na razie, podziwiamy zachod slonca nad Mekkongiem I wspolne wyjscie na obiad. W knajpie kolejni backpackersi . Kolejne narodowosci. Jest nawet Chinczyk, ktory zakochal sie w mojej Natalii! Chcial mnie przekupic drinkami! Zenic sie chcial! Na szczescie, mielismy mocna obstawe z naszego tarasu I Chinczyk skapitulowal.
O 24.00 ekipa pod wodza Natalii zjawila sie na tarasie gdzie prowadzilam z Kanadyjczykiem I Francuzem rozmowy o gwiazdach na niebie I urzadzili mi urodziny. Na szczescie zaopatrzylam sie wczesniej w whisky za 2 euro, a kazdy cos tam przyniosl ze soba. Urodzinowe przyjecie przebieglo spokojnie.
27 stycznia o 9.00 meldujemy sie na przystani. Slow boat ma odplynac o 11.00. Odplywa o …13.00. Dlaczego? Nikt nie wie, ale tez nie pytamy, bo to niczego nie zmieni. Ruszylismy. Trudno opisac te podroz, widoki przecudne! Troche ciasno na lodzi bo podstawili jakas mniejsza lajbe. Bylo nas okolo setki. Kilka razy podplywalismy do brzegu wysadzajac miejscowych. Znikali potem gdzies w dzungli, wiosek nie bylo z brzegu widac. Mekkong w suchej porze jest bardzo plytka, mnostwo skal i kamieni. Poniewaz wyjechalismy z opoznieniem troche balismy sie czy zdazymy przed zmrokiem doplynac. I martwilismy sie slusznie, bo doplynelismy po ciemku. Nasze bagaze byly pod pokladem wiec musielismy czekac az wszyscy wyjda z lodzi na lad i otworza podloge! Po ciemku! Na szczescie nasz Kanadyjczyk mial latarke wiec swiecilismy obsludze lodzi. Cyrk! Natalii plecak byl ostatni! Na szczescie Natalia pobiegla przodem z Wlochem szukac noclegu a ja z Graeme (Kanada) targalam nasze i ich plecaki na brzeg. Trwalo to dosyc dlugo, ale przezylismy!

Jestesmy w  Pakbeng. Tutaj nocujemy, jutro dalej kolejne 6 godzin slow boat w kierunku Luang Braband, dzisiaj przerwa w podrozy. Nie mozna noca plywac po rzece. Nie jestesmy jedyna lodzia,a na dodatek ostatnia. Wszystkie noclegi zajete! Dobrze, ze Natalia i Ricardo (Wloch) poszli szukac czegos wczesniej. Znalezli bardziej niz skromne dwa pokoiki za 6 euro za pokoj. Nie bede opisywac warunkow, ale wiecej jak 1 euro nie powinni brac! Ale to tylko spanie. Rano plyniemy dalej. Odbilismy sobie kolacja. W laotanskiej restauracji w ktorej pod telewizorem spalo dziecko, a dziadek siedzial na srodku I chyba rozplatywal jakies sieci, najedlismy sie po uszy kielbasy, boczku I kury wprost z ulicznego rusztu. Czlowiej jednak musi zjesc te swoja porcje miesa tygodniowo. Rybek z Mekkongu raczej nie ruszamy. W miskach jak do prania dostalismy smaczne,  warzywne zupy I objedzeni udalismy sie na spoczynek.  Jutro plyniemy dalej.
28 stycznia - dzisiaj tylko godzina opoznienia I cudowna lajba. Zajmujemy miejsce na poczatku, smiejemy sie ze to pierwsza klasa. Zobaczycie na zdjeciach. Rzeczywiscie, miejsca najlepsze. Najwiecej widac I nie slychac motoru. Przyplywamy po 6 godzinach do celu: Luang Prabang. Tutaj spedzimy kilka dni. Ale najwazniejsze to znalezc tani i dobry nocleg. Lapiemy Tuk Tuk czyli tutejsza taksowke, taka otwarta przyczepka przyczepiona do motoru. Zbiera sie "nasza"ekipa: Ricardo, Greame, my i para starszych, przesympatycznych sasiadow z lodzi: Tajlandka i Anglik. Jedziemy troche poza centrum, zeby bylo spokojniej. Niestety, prawie wszystkie Guesthousy zajete. W koncu decydujemy sie na pokoj 5-cioosobowy, po 3 euro na lebka.

Zdjecia:
https://picasaweb.google.com/nataliaschroten/07UpToLaos?authkey=Gv1sRgCOnf0dWV-LKlJA#

Na drugi dzien zmieniamy lokum. Mamy pokoj dwuosobowy z TV (nie wiem po co, nikt tego nie wlacza, to troche obciach) z duza lazienka i bardzo wygodnymi lozkami. 10 euro za pokoj, do tego gratis kawa, herbata, banany! Jest dobrze!
Sniadanie zjadamy nad Mekkongiem w super miejscu zwanym Utopia. Na zdjeciach zobaczycie jak tam fajnie. Bardzo relaksujace miejsce, wszedzie poduszki i materace, niskie stoliki, fajna muzyczka, palmy itd. Wrocimy tutaj jeszcze. Ale trzeba tez cos pozwiedzac. Przechodzimy przez most na druga strone rzeki i zwiedzamy miasto "od zewnatrz". Natrafiamy na swimming pool w osrodku w ktorym domek kosztuje 70 euro za dzien, kapiel w basenie 4 euro. Greame zostaje, aby sie pomoczyc, a my idziemy dalej. Pod wieczor wchodzimy na gore ze swiatyniami. Mnichowie za wstep kasuja po 2 euro. Na gorze oczekiwanie na zachod slonca. Niestety, zachmurzone niebo (ale z tych chmur deszczu nie bedzie, jest pora sucha). Schodzimy juz po ciemku. Na nocnym targu trafiamy na uliczke gdzie za dostajesz do reki talerz i za 1 euro nakladasz co chesz. A jest tam prawie wszystko! PYSZOTA! Bedziemy tutaj jadac codziennie. 

Dzisiaj jest 30 stycznia, dokladnie dwa tygodnie gdy postawilysmy stopy na azjatyckim ladzie. Jeszcze tylko dwa miesiace. Po spokojnej nocy w czysciutkiej poscieli (w niektorych miejscach wolalysmy korzystac z wlasnych spiworow zanim nakrylysmy sie watpliwej czystosci przescieradlem), zjedzeniu ugotowanych dzien wczesniej jajkach i hotelowej kawce poszlismy pozyczyc rowery. Wybieralismy dosyc dlugo, kazdy rower pochodzil z innej wypozyczalni, ale w koncu wybralismy solidne pojazdy. Wpadlismy na pomysl, aby zrobic sobie wycieczke za miasto, do oddalonego o 7,5 km obozu sloni. Niby niedaleko, ale....  Zar z nieba, ponad 30 stopni, droga kreta i sporo pod gorke. W polowie buduja dopiero droge wiec jechalismy po piachu. Ale co tam, musielismy dac rade! Bylo meczace, ale jaka satysfakcja gdy dojechalismy do celu i ... szybko zawrocilismy. Nie chcielismy dosiadac tych sympatycznych wierzchowcow wiec nic nie widzielismy. Jeden slon pracowal nad rzeka, a reszta byla pewnie w trasie z turystami. Powrot do miasta okazal sie jeszcze trudniejszy bo bylo wiecej ...pod gorke. 
Szybka narada: jedziemy na basen! Ale nie na ten dla VIP-ow za 4 euro, jest ponoc jeszcze jeden za 2 euro. Po dlugich poszukiwaniach dotarlismy do ukrytego basenu naszych dzisiejszych marzen. Ludzie, co za rozkosz! Malenki basen, cudny barek, malo ludzi, cudna atmosfera i ...woda!!!!!! Spedzilismy tam kilka godzin. Wrocimy tutaj jeszcze, jutro ponoc ma byc jeszcze gorecej. Na razie cieszymy sie wieczornym chlodem i pewnie udamy sie na nocny targ aby poszalec za 1 euro i napelnic swoje brzuszki azjatyckimi lakociami. Zapraszam do obejrzenia zdjec (wkrotce!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz