sobota, 10 marca 2012

Indie: Kerala, Goa


Indie – Kerala, Goa

Alapphuza 29 luty – 3 marzec. Tutaj spędziłyśmy kilka dni w bardzo miłym pensjonacie prowadzonym przez Nataszę i Biju, Polkę i Hindusa. Czyściutko, wygodnie i gustownie urządzone.  Po trudach podróży, byłyśmy bardzo spragnione takiego relaksu. Natasza sporo nam opowiadała o Indiach, wytłumaczyła parę spraw które nas nurtowały, a Biju dzielił się z nami opowieściami ze swojego życia. Znów powiększyła się nasza wiedza na temat obyczajów i życia w Indiach. Największą atrakcją tego miejsca są wody wewnętrzne, połączone  systemy  kanałów i jezior. Każdy turysta chce spędzićć choćby dobę na jednym  z licznych  domów łodzi – Houseboat. Koszt wypożyczenia domu-łodzi wraz ze sternikiem, kucharzem i obsługą to conajmniej 100 dolarów. Modne są wśród Hindusów miesiące miodowe na wodzie. Widziałyśmy piętrowe łodzie, wyglądały jak pływające bambusowe hotele.

My zdecydowałyśmy się na skromniejszą podróż: małą łódką, właściwie kano ze sternikiem i obsługującym wiosło  w jednej osobie. Nasz „kapitan” ponadto śpiewał nam keralskie piosenki, był przewodnikiem po wioskach położonych między kanałami i organizował nam posiłki. Jedliśmy w domu jego rodziców i u cioci. Znał wszystkich rybaków i kobiety piorące w rzekach. Wspaniała lekcja dla nas, kolejna niezwykła przygoda.

Następny dzień w Alappuzha spędziłyśmy spacerując po miasteczku, zajrzałyśmy też na plażę, ale nie wywarła na nas dobrego wrażenia. Zaniedbana i zatłoczona przez miejscową młodzież. Przed nami kolejna podróż, ciężka bo trwająca w sumie 24 godziny.

Goa,  Palolem 5 – 7 marzec.  Rankiem, po wielogodzinnej podróży pociągiem, autobusem i rikszą,  wymęczone jak po nocy sylwestrowej docieramy do plaży w Palolem. Właściwie miałyśmy inne plany, ale podążyłyśmy za Lukasem, młodym Niemcem, którego poznałyśmy w nocy na dworcu czekając wspólnie na świt i ranny transport autobusem. Polecił nam Palolem i ... miał rację. Spędziłyśmy tutaj kilka najfajniejszych dni w Goa. Spałyśmy prawie przy plaży, tanio i u miłych gospodarzy. Mieli też bambusowe chatki na palach, ale wolałyśmy pokój w domku murowanym.  W jednym takim bambusowym domku mieszkało szwedzkie małżeństwo z którym się trochę zaprzyjaźniłam. Szybko tez znalazłysmy swoje ulubione miejsca na śniadania, obiady i wieczorne chillowanie. W ciągu dnia chodziłyśmy godzinami po plaży zwiedzając ją wzdłuż i wszerz.  Odkrywałysmy niezwykłe zakątki uwieczniając je na zdjęciach, aby się z Wami dzielić ich urokami.

W Palolem kąpałysmy się najwięcej. Cudowne, ciepłe morze, dużo fal, ale nie takie niebezpieczne jak na poprzednich plażach. Nie przyduszały nas do dna, ani nas nie porywały z powrotem na głębie. Czuyłyśmy się tutaj bepiecznie i komfortowo. Jak Goa to Palolem! Ale trzeba było ruszać dalej. Nie przyjechałyśmy do Indii, aby plażować, ale żeby poznawać kraj i przemieszczać sie z miejsca na miejsce.

Słyszałyśmy dużo o północnej Goa. Postanowiłyśmy sprawdzić same. Wybrałysmy się do Arambol, najbardziej wysuniętej plaży w Goa. O 4.00 rano rikszą pojechałysmy na stację w Palolem. O 5.00 wsiadłysmy do pociągu mając nadzieje, że zatrzyma sie na stacji do której miałyśmy bilet. Spróbujcie sie czegos dowiedzieć na stacji, albo w pociągu. Każdy kiwa głową i .. nic z tego nie wynika. Ale na szczęście pociąg sie zatrzymał. Dalej tylko taksówką, ale za cene prawie europejską. Na szczęście spotykamy małżeństwo Czechów. Jedziemy razem, dzielimy się kosztami. Super!

Jest 8 marca – Dzień Kobiet. W Arambolu zatrzymujemy sie w domu przy plaży, do którego prowadzi nas młody Hindus, potomek portugalskich przodków, sympatyczny Cedric. Lądujemy w skromnym pokoiku w hoteliku jego mamy. Nie che nam sie dalej chodzić z plecakami, zostajemy. Niestety, wybór okazał sie nie najlepszy. Bo nasz pokój sąsiadował z knajpami na plazy, a na dodatek w tym dniu było hinduskie święto Holi, czyli święto radości i kolorów polegajace na obrzucaniu się farbami i malowaniu wszystkich przez wszystkich. Taki śmigus dyngus farbami. Całe miasteczko oblegane przez dziwnych naśladowców Hippisów i opanowane przez rosyjskich turystów. Najczęściej skromnie odziane młode Rosjanki i bardzo „nowoczesni” młodzieńcy. Boże, gdzie jesteśmy!

Mandrem 9 – 10 marzec. Nazajutrz, skoro świt Cedric zawiózł nas samochodem do pobliskiej miejscowości  Mandrem, gdzie zatrzymali sie nasi Czesi. Widziałyśmy wcześniej to miejsce i mogło byc już tylko lepiej. I jest! Śpimy w super hotelu, mamy pokój z balkonem z widokiem na rzekę, jest czyściutko i mamy internet w pokoju! Ale to sie jutro skończy bo postanowiłysmy jeszcze troche pozwiedzać zanim opuścimy Indie i jedziemy na dwa dni do stolicy Goa : Panaji. Ponoć jest to małe i ładne miasteczko.

Mandrem jest urocze. Jedna ulica, kolorowe domki, kilka restauracji i piękna, spokojna plaża. Morze nie jest juz tutaj takie ciepłe jak na południu, ale nam to odpowiada. Nie ma też takich upałów, chociaż słońce grzeje tak samo. Jest wiecej wiatru, stąd jest wrażenie, że jest chłodniej. Na plaży jesteśmy tylko rano, potem jest za gorąco. Można poleżeć na bambusowych łóżkach z materacami pod bambusowymi daszkami, ale też nie cały dzień. Chodzimy często na posiłki do restauracji w której obsługują Nepalczycy. Chyba nas polubili, cieszą się, ze jedziemy do Nepalu. Sporo nam opowiedzieli i doradzili. Wracaja do Nepalu dopiero w kwietniu. Szkoda, bo Alex jest z Katmandu i moglibysmy u niego mieszkac, a Cameron jest przewodnikiem i prowadzi trekingi. Ale już pierwszy kontakt z Nepalem mamy. Powoli będziemy żegnać Indie i zmieniać klimat na nepalski.

Nasze plany:
11-12 Panaji – Indie, 13 Delhi, 14 wylot z Delhi do Katmandu.
14 marzec – 1 kwietnia Nepal!




                 

1 komentarz: