sobota, 17 marca 2012

Kathmandu

Zdjęcia:

Katmandu 17 marzec. Jestesmy już czwarty dzień w Katmandu. Mieszkamy w Himalaya Guesthouse w rodzinnym hostelu. Nasz pokoik na piatym piętrze jest maleńki i przypomina mi mieszkanie w polskich, górskich schroniskach. Na korytarzu ten sam zapach, za oknem góry, chociaż daleko i nieco zamglone, ale góry. Miasto liczy ponad milion mieszkańców, a my jesteśmy w centrum starego miasta. Tylko kilka domów dzieli nas od słynnego Durbar Square z licznymi pagodami i zabytkami. Na placu stragany z przeróżnymi nepalskimi starociami i ozdobami. Właściciel Himalaya Guesthouse ma tutaj swoją restaurację w ogródku na dachu jednego z domów. Jadamy tutaj z 10-cio procentową zniżką. Byłysmy kilka razy, raz po ciemku bo własnie wyłączono prąd. Jadłyśmy smakiem, nie oczami.

14-16 marca : zwiedzanie Katmandu. Zaczęłyśmy oczywiście od najbliższego czyli Durbar Square i dzielnicy backpakersów i trekkingowców Thamel. Odwiedziłysmy kilka biur trekkingowych szukając najlepszej oferty na wyprawę w góry. Nie omieszkałysmy pozaglądać do sklepików i popróbować tutejszych smakołyków. Wchodzimy do knajpek i ogladamy menu. Za drogo, wychodzimy. Korzystamy najchętniej z restauracji z lokalną kuchnią, unikamy kuchni zachodniej. Nie ma ona nic wspólnego z tym co jemy w Europie, a ponadto jest droga. Nie rozumiemy turystów, którzy z tego korzystają. Ale to ich wybór.  Naszą ulubioną potrawą są MOMO czyli pierogi (wegetariańskie oczywiście) z sosem. Pyszne i bezpieczne. Nie jemy mięsa od dwóch miesiecy, no zdarzyły mi sie laotańskie szaszłyki, indyjskie ryby i tajskie kurczaczki. Szaszłyki odchorowałam, więc żywimy się mąką i zielskiem. Ale jakie to przyprawione, mniam, mniam. Ja bardzo odczuwam brak świeżych warzyw, oglądam je tylko na straganach ulicznych i w menu. Tutaj nikt nie zamawia sałatek, a mądrzy ludzie odradzają jedzenie surowych warzyw. Trudno, poczekam.

Wczoraj byłysmy w Swayambhu Temple. Światynia mieści się na krańcu miasta na górze. Musiałyśmy pokonać wysokie schody, nie liczyłam, ale kilkaset kamiennych, wysokich stopni dało nam przedsmak przyszłej wspinaczki w górach. Ponoć na trasie jest podejście z 2.500 stopniami. No to trenujemy.
Świątynia nazywa sie potocznie MAŁPIA. Na wzgórzu żyją małpy i to w duzej ilości. Nie należy trzymać w reku żadnego jedzenia bo skoczą i ukradna. Niech im tam będzie, ale moga zranić człowieka. Małpy są wszędzie. Witają nas już od samego dołu. Oblegaja posążki, skaczą po drzewach i dachach, no i są atrakcją dla pielgrzymów i turystów. Wokół świątyni mnóstwo kramików i sklepików. Czuję się jak w Tybecie. Rozieszone między dachami i drzewami flagi modlitewne, kręcone mosiężne tuby z modlitwami... Natalia stwierdza, że już to widziała na moich i Nicolasa zdjęciach z Tybetu. Tak jest, Tybet i Nepal mają ze sobą bardzo dużo wspólnego i chyba północne Indie, których jeszcze nie poznałyśmy. To górskie plemiona, kultura na która piętno wywieraja Himalaye. Cieszymy sie, ze pójdziemy za kilka dni w góry.


Zdjęcia:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz