piątek, 16 marca 2012

Indie - nasze ostatnie dni w Indiach


Indie, Panaji 11-12 marzec
Jesteśmy w stolicy Goa. Przyjechałyśmy w niedzielę, gdy wszystkie sklepy są zamknięte i miasto wygląda na opustoszałe. Pozwoliło nam to na spokojne pochodzenie po mieście. Zachwycające są strome, wąskie i kręte uliczki. Nie byłam w Portugalii, ale Natalii przypomina to  własnie portugalski klimat. Nic dziwnego. Do 1968 była to kolonia portugalska. Mnóstwo tutaj portugalskich nazw ulic, pomników, kościołów i kapiczek katolickich i przecudnych, kolorowych domków. Pomiędzy nimi opustoszałe, smutne i szare domy widma. Jak tutaj kiedyś musiało być pięknie i kolorowo. Na wielkiej skarpie okalającej miasto dzielnica „bogatych”.  Domy motariuszy i adwokatów, arcybiskupa i jedyny w mieście konsulat, oczywiście portugalski. Mijamy ogromny szary i zarośnięty dom widmo, kiedyś musiała tutaj mieszkać jakaś bogata i sławna rodzina.  Nie możemy niestety pozaglądać, w wielkim oknie (dziurze po oknie) pojawia się straznik. Ciekawe, czego on tam jeszcze pilnuje?

Opisałam naszą podróż po mieście. Byłysmy nawet chwilkę na różańcu w jednym z kościółków. Nie czuję się jak w Indiach, jakoś tutaj inaczej.

Ale wróce do poranka. Przyjechałysmy taksówka pod Hotel Republika opisywany w Lonely Planet. To co zastałyśmy to .... tylko Lonely. Ponad stuletni hotel, nie remontowany od tych czasów. Ogromny budynek do którego prowadza okazałe schody. Recepcja przypomina mi jakąś prowincjonalny urząd pocztowy. Wyposażeni...właściwie brak. Oglądam pokoje. Prycze więzienne czy co? Prysznice bez prysznicy? Ale nie rezygnuję, pytam o pokój bez łazienki. Prowadzą mnie na samą górę, prawie na dach , krętymi zewnętrznymi schodkami. Pokoik maleńki, porządne łóżka, balkonik z widokiem na rzekę, jest ok. Na jedną noc (na jutrzejszą noc poszukamy czegoś innego) i jako przechowalnia plecaków może być.

Cały dzień krążymy po mieście. O 17.45 popłyniemy statkiem spacerowym po rzece. Do wyboru mamy 3 różne firmy. Decydujemy się na pierwszą z brzegu. I tak nie wiemy co nas czeka. Kupiłysmy bilety jako jedne z pierwszych, jesteśmy więc na początku kolejki. Na razie pusto, ale w ciagu dziesięciu minut ustawia sie za nami tłum chętnych. Na stateczku zajęłyśmy wygodne siedzenia przy burcie. Krzesła ustawione jak w teatrze i scena z DJ-em. Robi sie ciekawie! Na statku sami Hindusi i jacyś Hiszpanie, albo Włosi. Sa pary i rodziny z dziecmi, ale i tak większość pasażerów to młodzi mężczyźni w czarnych okularach, jeansach i podkoszulkach. Towarzystwo rozrywkowe. Zastanawiam się czy to nadal są Indie? Jestesmy zaskoczone. Ludzie bawią się jak w Europie. Po drodze mijają nas podobne statki z muzyką i tańczacymi pasazerami. Powoli zapada zmrok. Gdy wracamy do brzegu zapalaja się światła na statkach. Wyglądaja karnawałowo. Na brzegu tłum ludzi, autobusy wycieczkowe, samochody osobowe, motory, trudno sie przedostać na ulicę. Zabawa dopiero się zaczyna! Wracamy do naszego pokoiku  z którego wieczorem można było ogladać oświetlone statki na rzece. Rano opuszczamy nasze „gniazdko” i przenosimy sie do innego Family Guesthouse. Mamy maleńki pokój na parterze, ale za to wielka łazienka z ciepłą wodą. Co za raj!

Zwiedzamy miasto. Dotarłyśmy na market, odwiedziłyśmy supermarket i kilka sklepików z suvenirami. Jestem zaskoczona architekturą domów i uliczek. Wszystko jakoś mało indyjskie. Nasza gospodyni okazuje sie bardzo rozmowna osobą. Opowiedziała nam historię miasta, zdradziła pare sekretów czyli „co mówią”, opowiedziała dziwna historię o wiosce rybackiej w pobliżu dawnych klasztorów w której żyja blondyni, a która podziemnym tunelem odwiedzali zakonnicy, a na koniec pokazała nam swoje mieszkanie.  Wysokie, ogromne  pokoje, na ścianach stare portrety (historię rodziny męża znaja od 400 lat), zadbane, antyczne meble, mnóstwo starych, cennych przedmiotów. Mąż jest adwokatem. Przez wiele lat mieszkali w Dubaju, maja 3 córki, jedna w Los Angeles, dwie w Londynie. W krwi naszych gospodarzy płynie domieszka portugalskiej. Tak, jak w większości mieszkańców Panaji. Nasi gospodarze po śmierci matki męża wrócili po latach do Indii. Córki raczej nie wrócą, prawdopodobnie tutaj zakończy się rodzinna historia o której utrzymanie dbały całe pokolenia. Świat sie zmienia, zmieniają sie Indie. Przynajmniej w Goa. Na południu kraju nadal panuje tradycja.
13 marca – rano ruszamy rikszą na lotnisko. Jedziemy ponad godzinę. Bez problemu wsiadamy do samolotu do Katmandu.       
Zdjęcia:
https://picasaweb.google.com/117724505473975588684/Panaji?authkey=Gv1sRgCNzeqPHlruG7-AE#





1 komentarz:

  1. Heja! Zobaczyłem na zdjęciu, co Wy jecie i się przestraszyłem. Właśnie przygotowałem dla Marka (ma stoisko z serami na Zielonym Bazarze na Rynku Bernardyńskim) dwie bułki paryskie z szynką parmeńską z pokrojoną polską rzodkiewką i koperkiem. Kawę weźmiemy z cukierni Liczbańskich i po serniku z truskawkami. Marek zamiast sprzedawać swe pyszne pleśniowe kozie sery rozdaje autografy, bo program z udziałem Kasi, Marka , Darii i Dagny w TVN miał wielomilionową widownię. Wpisz w Interku ,,Surowi Rodzice''. Jest 10.oo rano, a na termometrze 18 stopni i piękne słoneczko. Wiosna wymarzona. Całusy dla Ciebie i Natalii.

    OdpowiedzUsuń