czwartek, 5 kwietnia 2012

powtórka z Nepalu

A oto obiecane zakończenie:
22 marzec – od dzisiaj w trójkę!
Dzisiaj przyleciał do Katmandu mój syn Nicolas. Jestem bardzo szczęśliwa. Na lotnisko pojechał z nami sympatyczny Niron z biura trekkingowego Himalaya Trailfinder, które nazajutrz organizuje nasz trekking.
Nicolas został powitany po nepalsku i obdarowany naszyjnikiem z kwiatów. Z lotniska pojechalismy prosto do hotelu, aby „zaklimatyzować” Nicolasa. Na szczęście nie trwało to długo bo Katmandu nie jest tak wysoko połozone jak Lhasa w Tybecie, gdzie pierwszy dzień zaleca się leżeć w łózku i nie chodzić.
Miałyśmy z Natalią tyle do pokazania Nicolasowi!
Zaczęłyśmy od słynnego Durbar Square i wizyty w naszym pierwszym hostelu Himalaya Guesthouse. Gospodarze pozwolili nam zajrzeć do pokoju na 5 pietrze gdzie spędziłyśmy kilka nocy czekając na przyjazd Nicolasa. Bardzo chciałam pokazać synowi widok z tarasu na dachu, gdzie codziennie oglądałam wschód słońca i budzenie się miasta. To było takie moje małe, czyste i zielone (ogrody i odprawiający poranne modły na dachach Nepalczycy) Katmandu. Tego nie doświadczą turyści mieszkający w słynnej dzielnicy Thamel do której się przeniesliśmy ze względu na oczekiwany trekking. Nasi gospodarze pokazali nam jeszcze fragment filmu ze zdobycia przez ich córkę szczytu Mont Everest, który dla nas skopiowali i mamy nadzieję wspólnie z Wami obejrzeć. Wieczorem pakujemy swój trekkingowy dobytek w małe plecaki, a duże bagaże przenosimy do kolejnego hotelu kilka ulic dalej. Będzie spokojniej po powrocie z gór, piąte piętro z widokiem na taras, które tak bardzo lubię w Katmandu.  https://picasaweb.google.com/117724505473975588684/BackToKTM?authkey=Gv1sRgCLGxnInO6ufkEA#

23 marzec – podróż do Pokhara.
Skoro świt zbieramy się przed Himalaya Trailfinder: 7 młodych trekkersów z Anglii, Belgii, Francji, Kanady, USA i Australii, 3 tragarzy i 2 przewodników. Naszej trójce „przysługuje” oddzielny przewodnik, bo mamy zaplanowany trekking o jeden dzień dłuższy. Ale na koniec i tak decydyjemy, że wracamy z grupą i zostajemy jeden dzień dłużej w Pokhara. Idziemy na autobus. Jedziemy. Po 7 godzinnej jeździe górskimi serpentynami dojeżdżamy do Pokhara, miasta skąd zaczynaja się wszystkie wyprawy w góry. Jesteśmy oczarowani. Czysto (czyli czyściej), spokojnie i widać daleko ośnieżone szczyty. Miasto położone jest nad wielkim jeziorem po którym mozna popływać małymi łódkami, ale my zostajemy na lądzie. Czekają na nas wysokie góry!

24, 25, 26, 27 marzec - ruszamy w góry. Jedziemy z całą grupą mikrobusem na miejsce startu. Tutaj zaczynamy wyprawę. Mamy swojego przewodnika więc ruszamy pierwsi. Z pozostałymi uczestnikami wyprawy spotykamy się na przerwach na lunch i w schroniskach na obiedzie i noclegu (tea-houses). Taki układ nam pasuje, możemy iść własnym tempem i czuć się swobodnie. Nicolas znajduje gdzieś długiego bambusa i robi z niego dwa kije. Od teraz z moją bambusową laską/kijem czuję sie prawdziwą traperką. Z uśmieszkiem mijam turystów z kijkami „narciarskimi”. Wielu z nich maszeruje z lekkimi plecaczkami w towarzystwie swoich tragarzy z wielkimi plecakami w których jest...no właśnie, co? Rozumiemy, na dłuższą wyprawę, ale na kilka dni? Odkrywamy trochę tajemnicy gdy podglądamy naszą grupę z ich tragarzami. Sweterki, spodnie, książki, buty na zmianę, grube spiwory...???
Ok, tragarz też chce zarobić. W naszej grupie są to młodzi chłopcy, mój ulubieniec to 20-latek z cienkimi nóżkami i 25 kilowym plecakiem, nazwałam go 50 kilo, bo tyle on sam waży. My nasz dobytek nosimy na własnych plecach. Dla moich dzieci to pikuś, ale dla mnie te 7-10 kg (w zależnosci od ilości butelek w woda) gdy trzeba się wspinać a słońce praży to spory wysiłek. Ale sama się tutaj pchałam więc muszę dać rady, no i mam kij!
Teraz dni płyną nam podobnie. O 6.30 śniadanie, o 7.00 ruszamy (najczęściej pod górę), po 4-5 godzinach lunch w jakiejś wsi lub schronisku, potem z górki i pod górkę. Nasze ścieszki przechodza przez górskie gospodarstwa, dróżka sie nagle kończy i jestem przed chatką Nepalczyka albo obórką jego bawołu, potem parę ułożonych w stopnie kamieni i znów wracamy na szlak. W ten sposób poznajemy życie codzienne miejscowej ludności.
Po drodze dzieci z wyciagnietymi rączkami, proszącymi oczami i ta sama śpiewka: give mi chocolate czyli daj mi czekoladę, albo pieniądze... Niestety, tego nauczyli ich turyści. Ale nie chcę tego teraz szerzej komentować.
Najbardziej podoba mi się opieka naszych przewodników. Nasz Surie (czyli słońce) jest dla nas matką, nianią i kelnerem. Od świtu do zmierzchu jest po to żeby nam służyć. Tak mówi. Potem, gdy już „państwo” się najedzą, idzie do swoich kumpli tragarzy (też tak zaczynałem, mówił nam) i ...chyba jest sobą, czyli młodym, skłonnym do zabawy chłopakiem. Mieliśmy z nim wiele zabawnych sytuacji. Nie za bardzo wiemy jaka jest jego znajomość angielskiego bo czasami było śmiesznie, tak jak np wtedy gdy spytałam go czy jestesmy stupid ze skracamy swój trekking o jeden dzień. Z anielskim usmiechem przytakiwał głowa, że tak, tak...dopiero Niron (drugi przewodnik) zaprzeczył, że nie jestesmy głupi i dobrze robimy, bo trasa 5-dniowa jest ciekawsza.
Spaliśmy w bardzo skromnych, ale romantycznych miejscach. Jedliśmy codziennie prawie to samo, ale świeże (oczywiscie pomijając ryż) i duże porcje. O piwie nie wspomnę, bo 4 euro za butelke uważam za przesadzoną cenę. No, raz wypiłam na spółkę z Nicolasem. W plecaczku miałam whisky i rum na wszelki wypadek. I taki wypadek miał miejsce w ostatni wieczór na pożegnanie gór.
Nie mogliśmy ograniczyć konsumpcji wody, a cena tej rosła wraz z wysokością naszej wspinaczki. W Katmandu od 15 rupi, potem na szlaku 30, 50 i 100 rupi.
Nic nie piszę o górach. Mieliśmy je cały czas, nad nami, przed i za nami, pod stopami. Zielone, porośnięte przepieknymi barwnymi rododendronami, tarasowymi polami z ryżem, nie tak wyobrażałam sobie Nepal. Myslałam, że będzie podobny do Tybetu, surowy, szary. A Nepal okazał się przepieknie kolorowy. Z daleka widac było osnieżone, strome szczyty. Ale chodząc po wysokich górach nie odczuwasz tego bo sama jestes juz wysoko. Gdy nasz przewodnik pokazywał nam palcem w oddali szczyty na których nocowalismy, albo na które zmierzamy, nie mogłam uwierzyc. Ja mam tam wejść z moim bambusowym kijem? A nasz młody przyjaciel „50 kilo” jak on sie tam wdrapie ze swoim większym od niego bagażem? A jednak. We made it!!!!! Dawaliśmy radę!!!
Nasz trekking był cudowny. Życzę każdemu takiej przygody.
28 marzec – wróciliśmy do Pokhary. Zadowoleni, ale trochę smutni. Teraz już będzie tylko z górki. Ale czy o tym marzyliśmy? O 6.00 wdrapuję się na taras dachowy naszego hotelu. Żegnam sie z Himalayami. O świcie powietrze jest tak czyste, że widać ośnieżone szczyty jak na wyciągnięcie ręki. Staram się uchwycić ten widok aparatem fotograficznym. Ale najważniejsze to....zapamiętać tę chwilę.
29, 30 marzec – po 7 godzinach jazdy autobus zatrzymuje się w centrum Katmandu. Idziemy do hotelu. Mamy pół godziny, przyjeżdża po nas pan Shiva. Jedziemy w gości do nepalskiej rodziny. Jesteśmy szczęściarzami, będziemy w prawdziwym napalskim domu.Opowiem Wam jeszcze o tym.
Ostatniego dnia w Katmandu postanowiliśmy odwiedzić Paspathinath, miejsce gdzie Nepalczycy kończą swoje ziemskie życie. Miejsce kremacji i wsypanie popiołów do świętej rzeki.
Jesteśmy wzruszeni i wstrząśnięci. Chociaz mamy aparaty fotograficzne i kamerę, nie mamy odwagi robić zdjęć. Dla wielu turystów to atrakcja, a ja czuje, że jestem na pogrzebie. Na wielu pogrzebach. Tego obrazu chocbym nawet chciała, to nie zapomne nigdy. Tak żegnamy się z Nepalem.
Zostawiamy tutaj też nowych przyjaciół. Zostawiamy kraj, który musi poradzić sobie z wieloma problemami.Nadal obowiązuje tutaj konstytucja monarchii. Ma to się w najbliższym czasie zmienić. Czy pan Shiva, który założył fundację, aby polepszyć życie w Nepalu zrealizuje chociaż część swoich planów? Nie wystarczy dać dzieciom w Nepalu czekoladki. Nepal zasługuje na mądrych turystów i na naszą pomoc. Marzę, żeby zdarzył się cud i święta rzeka przepływajaca przez Katmandu stała się czystą rzeką.
Gdy myśle o śmieciach wrzucanych do rzek w Azji to myślę też o śmieciach zostawianych w polskich lasach. Widzicie różnice? Ja nie.

1 kwiecień – Katmandu, Delhi
Żegnamy Nepal. Byłyśmy w Tajlandii, Laosie, Malezji, Indiach i Nepalu. Zobaczyłyśmy kawał świata, doświadczyłysmy sporo wrażeń, poznałyśmy setki ludzi, uczestniczyłysmy w życiu codziennym odmiennych kultur i religii, jesteśmy bogatsze o wiedzę i praktykę, której nie zdobędziesz siedząć w domu. Jesteśmy wzmocnione duchowo i wiemy, że wszędzie jest dobrze....ale w domu najlepiej. No, ale nie żeby za długo bo człowiek się zasiedzi. Ale na razie koniec z dalekimi podróżami, czekam teraz na świat który zawita do mojego domu. Zapraszam do Utrechtu, a latem do Nowej Róży. Mamy kilkatysięcy zdjęć, filmy z podróży i ....spróbuje gotować po  azjatycku. Chociaż bigos i pierogi (nauczyłysmy sie przyrządzać tybetańskie) też będą na stole.

2 kwiecień – Amsterdam, Utrecht – trochę słońca, trochę deszczu. Wszystko po staremu!

P.S. Moja opowieść nie jest jeszcze skończona. Napiszę jeszcze relację z safari i ...zobaczę co przeoczyłam jeszcze.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz